wiem, że żyję
Wiadomość, o poważnej chorobie spada zazwyczaj niespodziewanie. Ignorujemy symptomy, lekceważymy objawy, jesteśmy wszechwiedzący, wypisując auto-recepty, leczymy się sami.
Rozszerzamy źrenice, podnosimy sobie tętno, popadamy w niepokój, gdy zaczyna drętwieć, skręcać, zwyczajnie boleć. Szukamy przyczyn dookoła, zewnątrz, nie skupiamy się na sobie.
Sami zajadamy się czerwonym mięsem, połykając statystycznie w ciągu roku całą świnię i dwie wołowe gicze. Przyjazny płucom e-papieros, zastrzyk w serce z tauryny i rozpuszczony w wodzie cukier, brzmi ciekawie. Zabijamy się sami.
Przyrzekamy, że ruch od nowego roku, od poniedziałku, później, wieczorem. "Biegać nie mogę, Pływać nie umiem, Rowerem nie jeżdżę, Nierówno na rolki, Za ciepło na łyżwy, Za zimno na sanki, Zrobiłem 5000 kroków, Serio? Aż tyle??? Oszukujemy się sami.
W 2010 roku zdiagnozowano u mnie SM. Po 12 latach czuję się doskonale, nigdy nie byłem w takiej formie, biegam, pływam, pedałuję.
Czy coś mi przeszkadza? Owszem: drętwienie kończyn, ciągły ból pleców i obu nóg, brak czucia w palcach stóp, przeczulica, parastezje, problemy z wymową i połykaniem, pęcherzem i jelitami. Ostatnio problemy z koncentracją i zapamiętywaniem.
Czy ktoś mnie wspiera? Owszem: ukochana, chorująca ze mną Olka, przyjaciółki (jak sama o nich mówi), przyjaciel (W WKS) i paru znajomych. Jak o kimś zapomniałem, przepraszam, może się ujawni.
Nie mam złudzeń - jak ja mogę to Ty tym bardziej możesz. Nie mów że brak czasu, że dzieci, że praca - rusz tyłek.
MN, wigilia Światowego dnia chorych na SM
photo by Peter Lindbergh


Komentarze
Prześlij komentarz